TownShip - gra, która kradnie czas
Township
Ostatnio
zainteresował mnie temat gier rekreacyjnych, których reklamy
bombardowały mnie w prawie każdej aplikacji. Zaczęłam zastanawiać
się co mają w sobie te tytuły, w których przez wiele dni
rozbudowujemy swoje miasta, zbieramy plony, zwiększamy populację,
aby w końcu oderwać się od telefonu i rzucić to w kąt. Jak to
jest, że takie gry potrafią uwiązać nas przy telefonie na wiele
godzin, a ich mikropłatności są przyjmowane przez niektórych jako
wybawienie?
Kultura
takich gier odbiega znacznie od "klikaczy", które po kilku rozgrywkach
odinstalowujemy. Angażujemy się w budowanie czegoś od podstaw, a
im więcej czasu nad tym spędzimy, tym ciężej nam porzucić taką
grę. Bazowanie na zaangażowaniu gracza pomaga developerom mieć
stałe zyski, ale i pozyskiwać nowych grających. Co więc stoi
pomiędzy grą, a graczem? Dobrze zbudowany marketing oczywiście.
„Township”,
bo właśnie na tej grze się skupimy, na ten moment ma ponad 50
milionów pobrań, a swoją ocenę trzyma na stałym poziomie 4,6
gwiazdek. Jak widać twardy marketing przyniósł tytułowi dużą
rozpoznawalność, jednak czy sama rozgrywka gry jest nas w stanie
zainteresować?
Czym
jest Township, na czym polega
Gra
bazuje na symulatorze tworzenia miasta od podstaw. Budowanie nowych
domków zwiększa populację, a zaspakajanie potrzeb
mieszkańców, poprzez produkcję i sprzedaż towarów gwarantuje nam
ciągły przyrost pieniądza. Naszym ograniczeniem jest spichlerz,
który mieści tylko określoną liczbę przedmiotów przez co nie
możemy robić ciągłych zapasów, więc produkowanie nowych dóbr
musi odbywać się na bieżąco. Integracja z wirtualnymi znajomymi
pozwala na szybsze zdobywanie kolejnych poziomów, a śledzenie
rozgrywki na bieżąco na osiągnięcie lepszych rezultatów. Nie
jest to gra, którą wystarczy „sprawdzić” raz na dobę.
Rozgrywka wymaga od nas stałego zaangażowania i ciągłego
kontrolowania postępów. Mimo tego Township jest grą bardzo prostą,
ale i wciągającą.
Początki
są zawsze najlepsze
Prawie
każdy zaczynając tego typu grę daje się wciągnąć w jej sidła.
Osiąganie coraz to wyższych poziomów przychodzi na początku
bardzo łatwo. Schemat prowadzi do tego, że gameplay zaczyna
poważnie spowalniać w momencie, gdy wirtualna waluta się kończy,
a posiadając wysoki poziom ciężko nam się rozstać z grą. Tego
typu praktyki są bardzo popularne i wciąż wykorzystywane, bo
gracze dają się na nie nabrać. Dlaczego więc programiści mieliby
z nich zrezygnować, skoro na tym zyskują?
Przez
pierwsze 10 minut gry Township otrzymałam mnóstwo gratisów, spore
ilości wirtualnej waluty oraz cała moja "wioska" zapełniona
była budującymi się domkami i fabrykami. Już przy 7 poziomie
zaczęłam się denerwować, że nie mogę dowolnie budować miasta,
że zaczynam mieć mało miejsca na budowę, a rozszerzenie mojego
terytorium będzie kosztować mnie sporo… czasu. Świetnie
zaprojektowana mapa gry sama prowadziła mnie pomiędzy budowaniem
fabryk, zbieraniem plonów, a wymianą itemów pomiędzy znajomymi z
gry.
Po
tygodniu codziennej rozgrywki doszłam do poziomu 17, który
odblokował wiele nowych budynków i powiększył pulę nowych
przedmiotów, które można było wyprodukować. Zdążyłam wydać
już trochę wirtualnej waluty, którą zdobyłam na początku,
jednak gra nadal była grywalna i pozwala się obejść bez wydawania
realnych pieniędzy, do czasu...
Wirtualna
waluta
Czas
to pieniądz. Nie raz spotkaliśmy się już z tym powiedzeniem,
które biznesmeni powtarzają na każdym kroku. Gry rekreacyjne mają
to do siebie, że aby coś zbudować czy wyprodukować potrzebują
czasu. Minuta, pięć minut, godzina. Siedzimy i patrzymy się w
ekrany z wyczekiwaniem jak najszybszego ukończenia danej akcji, aby
można było zacząć kolejną budowę/produkcję/poczekankę. Jednak
sama gra nam przypomina, że czas oczekiwania zawsze możemy skrócić!
Wystarczy zapłacić wirtualną monetą i bam! gotowe! Rzecz w tym,
że te wirtualne monety bardzo szybko się kończą i trzeba je
zastąpić tymi prawdziwymi.
Czy
kiedykolwiek ta przygoda się zakończy?
Moje
pierwsze starcie z Township zakończyło się całkowitym
wyładowaniem telefonu oraz pełnym zdenerwowaniem po tym, jak
przyblokowałam sobie rozgrywkę moją pazernością (mój spichlerz
całkowicie się zapełnił, a nie chciałam oddawać moich plonów
:P). W tamtym momencie wyszło moje zaangażowanie w rozgrywkę, którą sama "budowałam".
Wciągnęła mnie prosta gierka zbudowana na najprostszym mechanizmie
manipulacji graczem z ładną grafiką. Osiągając coraz to wyższy
poziom gracz staje się bardziej zaangażowany w zabawę i coraz
ciężej będzie mu porzucić rozgrywkę, której poświęcił sporą
ilość czasu.
Zaangażowanie,
które kiedyś musi się znudzić
W
grze nie znajdziemy nic odkrywczego, co już się gdzieś nie
pojawiło. W tym wypadku do czynienia mamy z miastem, które cały
czas rozbudowujemy. Zaspakajamy potrzeby naszych mieszkańców,
bawimy się w „dobrego” stwórcę miasta. Celem gry jest ciągły
rozwój i udoskonalanie produkcji, dlatego też jest to gra
przeznaczona dla wszystkich, jednak w pewnym momencie po prostu się
znudzi. Tytuły typu Township cechują się dużą popularnością na
marketach, jednak po jakimś czasie przykrywane są nowymi odsłonami
zbudowanymi na dokładnie tym samym mechanizmie.
Township
wciąga, jednak nie wyróżnia się na tle konkurencji niczym
innowacyjnym. Mimo to gra jest bardzo przyjemna dla oka, a jej siła
marketingowa pozwoli tytułowi brylować na pierwszych miejscach gier
w gPlayu.